top of page
Moje historie: Blog2

Syzyfowe prace w Toskanii

  • Zdjęcie autora: Renata
    Renata
  • 4 cze
  • 3 minut(y) czytania

Podczas krótkiej, florenckiej emigracji towarzyszyła mi bardzo polska książka, zapewne nie tak polska, jak Pan Tadeusz, ale być może druga w kolejności, by wzruszyć dogłębnie Latarnika, czyli „Syzyfowe Prace” Stefana Żeromskiego.


Schodząc jednak na ziemię, nie ścisnęła mojego serca ta powieść, do poziomu, w którym sączyłabym patriotyczne łzy. Brakowało w moim kontekście zaboru, okupacji lub komuny. Prawdziwe poruszenie spowodowała tylko słynna recytacja „Reduty Ordona”. Naprawdę wydawało mi się już bowiem, że w tej fikcji mocno opartej na faktach, rusyfikacja, mimo wszystkich swoich absurdów urzędniczych (woźny niepotrafiący powiedzieć słowa po rosyjsku, ganiący uczniów za rozmowy po polsku) zaczyna przezwyciężać polską świadomość młodych chłopaków, i w tym wzbudzającego sympatię Borowicza. Wtedy wersy z utworu Mickiewicza odkrywają wyłom, pęknięcie, uśpioną narodową czujność. Rusyfikacja okazuje się rzeczywiście „syzyfową pracą”, runięciem lat pracy nad zepsuciem umysłów polskiej młodzieży.


Jak się ta powieść, czy też bardziej zbiór połączonych tematem i bohaterami opowiadań, ma do toskańskich wzgórz i włoskiego dolce vita, do których wyjechałam na kilka miesięcy – zastanawiałam się, bardziej planując, jak przekonam was do tego połączenia, bo wybór był przecież rodzajem czytelniczego żartu, mrugnięciem okiem do siebie samej. Mój egzemplarz „Syzyfowych prac” znaleziony na strychu krakowskiego motelu, miał idealne rozmiary na wciśnięcie go w kieszeń plecaka, chociaż był na skraju rozpadnięcia się, i w połowie nieuważnej lektury rzeczywiście się rozpadł. Połączenie istnieje jednak bardzo oczywiste. Oto te wzgórza, które rzucały cień na stronice, cyprysy, które zaglądały przez ramię, pytając, co to za dziwny język z nietypowymi literkami, pamiętają czasy włoskiej partyzantki. Oto przy drodze z Settignano do Fiesole, jest karczma, gdzie zbierali się przeciwnicy faszyzmu. Przez Borgo la Croce wchodzili po wyzwoleniu do miasta partyzanci. Na rowerach podjeżdżali strzelać do Niemców, przez co zakazano w mieście jazdy na rowerze. Jakby znane nam to, opisane w „Kamieniach na Szaniec”, gdzie innego wieszcza recytuje Rudy.


Łączy więc te dwa świata walka z okupantem. Mogliby nasi AKowcy śpiewać „Bella Ciao”, że pewnego ranka, kiedy się obudziłem, spotkałem okupanta i partyzancie, weź mnie ze sobą, bo podobałoby mi się umrzeć. Bardzo podobne do „Mój rozmarynie”, tylko w weselszym, energicznym duchu. Nie kupili jednak polscy bohaterowie tej przyśpiewki, może z powodu komunistycznych naleciałości włoskiego ruchu oporu. Jeśli ktoś mi powie, że z pewnością nikt na to nie zwracał uwagi, wygra raczej ugodowa strona mojego charakteru, kłócić się nie będę. Co ciekawe, „Syzyfowe Prace” nie padły ofiarą socjalistycznej cenzury. Moje stare wydanie miało dodatek w postaci komentarza chyba z początku lat 80’*. W tej propagandzie Żeromski był krytykiem carskiej Rosji, której bolszewicy też byli krytykami, poza tym Borowicz, przeżywszy chwilę chrześcijańskiego uniesienia, zmienia się w późniejszym wieku w obrońcę ateizmu.


I ten wątek również zapadł mi w pamięć. Wydał mi się bowiem niezwykle aktualny. Najpierw Marcinek przeżywa duchowe uniesienie, zaczyna żyć w zupełnie innym świecie, gdzie modlitwa staje się centrum życia. A po kilka rozdziałach dowiadujemy się, że zafascynowany jest ateizmem. Nie wydaje się, by rzeczywiście sam był ateistą, ale faktem jest, że nie staje w obronie kolegi, który wchodzi w spór z krytykującym katolicyzm profesorem. I taki Borowicz występuje i w naszych czasach, będąc poniekąd ofiarą skrajnego, młodzieńczego idealizmu, który zawodzi się na religii. Coś, co wydaje mi się niesłychanie polskim zjawiskiem, który we Włoszech musi chyba występować w zupełnie rzadkich przypadkach, skoro młodzież zupełnie oderwana jest od Kościoła.


Moje przemyślenia zakańczam w tym punkcie. Chociaż otwierają one dla mnie nowy dyskurs, porównań polsko-włoskich. Tych dwóch światów, połączonych kilkoma historycznymi punktami, zapamiętanym w hymnie narodowym, pewną wzajemną fascynacją. Głównie ze strony Polaków zakochanych we Włoszech jak cała Europa i Ameryka, z drugiej strony emigracją włoską w Polsce, która jest niemała. A jednak coraz więcej różnic dostrzegam między nami, i podczas gdy my zawsze usilnie próbujemy zrozumieć zachwycające Południe, to oni dalecy są do zrozumienia naszego „zimnego” kraju. Zdecydowanie lektura takiego Żeromskiego mogłaby ich trochę bardziej w tej kwestii uświadomić.

 

W gruncie rzeczy religijność była jakby zbudzeniem się do życia istoty martwej. Jak na wiosnę z nagiego gruntu wyrasta niespodziewanie, na oko z niczego, pęd kwiatu, idzie za słońcem i otwiera ku niemu swój kielich, tak w duszy Marcinka z niczego wyrosło uczucie nieznane, cudowny kwiat wieku dziecięcego: ufność. Roztoczyła ona dokoła chłopca, jak gdyby nadziemski zapach. Wszystko było zrozumiałe i wytłumaczone w tej zaczarowanej krainie, wszelkie zjawiska i rzeczy objęte były przedziwnym systematem filozoficznym, którego punktem wyjścia był — pacierz. Nic się tam nie działo bez przyczyny, każdy wypadek był rezultatem jakichś dobrych lub złych uczynków, czasami był karą albo nagrodą za dobre albo złe myśli, nieraz za marzenia, czyste jak pierwszy śnieg, które w tamtym kraju nazywały się zbrodniami…

 

*Piszę „chyba”, bo zostawiłam mój egzemplarz we Włoszech pod opieką koleżanki z i nie mogę sprawdzić dokładnego roku. Na pewno było to jednak przed 89’

Komentarze


Moje historie: Subscribe
  • Tumblr
  • Instagram
  • facebook

©2020 by mowa prosta. Proudly created with Wix.com

bottom of page