top of page
Moje historie: Blog2

Absurdalny sen, czyli Paragraf 22

  • Zdjęcie autora: Renata
    Renata
  • 7 lut
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 19 mar

Powieść Josepha Hellera, Paragraf 22, to dramat amerykańskich bombardierów na kilkuset stronach absurdu wywołującego chichot, frustrację i ostatecznie gęsią skórkę. Akcja rozgrywa się na włoskiej wyspie Pianosa w trakcie II Wojny Światowej. Jako że Heller sam służył jako bombardier w 1944, wydawałoby się, że to po prostu opowieść o piekle tamtych czasów. Tymczasem Heller używa doświadczenia jako pretekstu do zaatakowania wojny w Korei (pisze powieść w latach 50’), a po wydaniu w 1961 książka świetnie wpasowała się w kontekst amerykańskiej interwencji w Wietnamie i stała się dla pacyfistów lekturą obowiązkową.



ree

Catch-22 (paragraf 22) zakorzenił się w amerykańskim słowniku jako synonim paradoksalnego przepisu. W planach Hellera była jednak inna liczba. W wywiadzie z 1986 roku przeprowadzonym notabene na Akademii Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, otoczony przez oficerów z wydziału literatury, których granatowe mundury niemal zlewają się z zawieszoną z tyłu niebieską kotarą, Heller opowiada, że planował nazwać powieść Paragraf-18 albo 11. Przeszkodziły mu dwie inne książki wydane w tym samym czasie, które sobie zagrabiły do tytułów obie liczby, nie pozostawiając debiutującemu Hellerowi innego wyboru, niż poszukanie alternatywy. Jednak 22 wpasowało się jak ulał, podkreślając typowe dla struktury powtórzenia. Jeśli coś nie wydarza się w powieści dwa razy lub więcej, to jest opisywane dwa razy lub więcej, i wrażenie deja-vu albo jamais-vu (to drugie to poczucie, że widzi się coś pierwszy raz, choć widzi się już kolejny) udziela się również czytelnikowi.

 

„Zdarzały się budzące lęk zaskakujące momenty, kiedy przedmioty, pojęcia, a nawet ludzie, których kapelan znał niemal przez całe życie, w niewyjaśniony sposób przybierali wygląd dziwny i nienormalny, dotąd nieznany, przez co wydawali się całkowicie obcy: jamais vous. I były inne momenty, kiedy niemal widział prawdę absolutną w oślepiających przebłyskach jasności, które niemal na niego spływały: presque vu”.

 

Kapelan przeżywa presque vu na przykład, kiedy podczas pogrzebu żołnierza objawia mu się naga postać na drzewie. Nie wie, że to Yossarian siedzi na tym drzewie. Yossarian, czyli bohater, jeśli nie główny w klasycznym tego słowa znaczeniu, to którego świadomość nadaje bieg historii. Yossarian, który jest prostym człowiekiem – ma instynkt przetrwania, zdrowe libido, i nie chce latać więcej niż muszą inni. A tymczasem jego właśnie dowódca, pułkownik Cathcart, bez przerwy podnosi liczbę obowiązkowych lotów i zgłasza jednostkę do najbardziej niebezpiecznych misji. Dlatego Joe Głodomór, za każdym razem, kiedy zdobędzie obowiązkową liczbę akcji, ze strachu, że Cathcart podniesie liczbę lotów i nie pozwoli mu tym samym na powrót do domu, zaczyna śnić koszmary. Jego krzyki nie pozwalają żołnierzom spać, dopóki Joe Głodomora nie uspokoi podniesienie przez Catharta liczby lotów, bo wtedy Joe przestaje się martwić, że nie pozwolą mu wrócić do domu, bo staje się pewne, że mu nie pozwolą.


ree

W ogóle cała powieść przypomina absurdalny sen, jaki każdy z nas chociaż raz w życiu miał (nawet jeśli nie śni zbyt często), a który wydaje się wyciągać macki i łapać w nie jawę, kiedy stykamy się z biurokratycznymi idiotyzmem, takim właśnie paragrafem 22, według którego możesz wrócić do domu, jeśli jesteś wariatem. Musisz tylko zgłosić się do lekarza i powiedzieć mu, że jesteś wariatem. Ale skoro zgłaszasz się, że jesteś wariatem, to wykazujesz się zdrowym rozsądkiem, bo przecież trzeba zdrowego rozsądku, by nie chcieć dalej latać i pragnąć wrócić do kraju. Wariatem jesteś, kiedy nie zgłaszasz, że jesteś wariatem i dalej wsiadasz do bombowców, mimo że ktoś uknuł spisek, żeby cię zabić i za każdym razem, gdy nadlatujesz nad kontynent, wystrzeliwuje w twoją stronę pociski.


Wszyscy bohaterowie są po trochu takimi wariatami, wszyscy są absurdalni i skrywają swoje tajemnice. Yossarian dowiaduje się z biegiem czasu, dlaczego Snowden powtarza „zimno mi” a Orr wkłada kasztany do buzi i nadyma policzki. Orr, czyli głupiutki sąsiad z namiotu Yossariana, którego na początku historii, „dziwka” z Rzymu wali butem po głowie. I to on okazuje się z nich wszystkich najbardziej inteligentny. Swoim wyczynem zainspiruje Yossariana, by się ostatecznie wyrwać z błędnego koła, by podjąć własną decyzję, by narazić się nawet na śmierć, ale na swoich warunkach.


„Nie wierzę – powiedziała, wybuchającgniewnym płaczem – ale Bóg, w którego nie wierzę, jest Bogiem dobrym, sprawiedliwym i miłosiernym, a nie złym i głupim, o jakim ty mówisz”.

Czy to ostatecznie komedia (w znaczeniu historii, która dobrze się kończy)? Niby Joseph Heller tak właśnie twierdził i nawet żałował, że nie podkreślił wyraźniej „szczęśliwego zakończenia” Paragrafu. Ale ja nie wierzę, że jakąkolwiek zagrywką stylistyczną przekonałby mnie, że ten tragiczny wybór - między dalszym zniewoleniem przez absurd a absurdalnym postanowieniem podjęcia się niemożliwego, będącego jednak własnym absurdalnym postanowieniem - to prawdziwy „happy end”. Chociaż może nie należy oczekiwać w życiu zakończeń szczęśliwszych niż to, że udało ci się napluć w twarz biurokracji.

 


Komentarze


Moje historie: Subscribe
  • Tumblr
  • Instagram
  • facebook

©2020 by mowa prosta. Proudly created with Wix.com

bottom of page