Czasem zadaję sobie pytanie, czy w ogóle powinno się pisać dla kogoś.
Czy nie jest zdradą wobec słowa oczekiwać rozgłosu?
Lub czy dla spodobania się modyfikować swój naturalny styl?
Być może pisać należy tylko dla nienazwanego, idealnego czytelnika, tego, który nie urzeczywistnia się w żadnym materialnym bycie.
Ale dosyć zrzędzenia. Od dziś przedstawiam i publikuję na niniejszym bloku historie swoich podróży po materialnym i ideowym świecie (czyt. między krajami i po książkach). Nie deprawując mojego stylu, postaram się jednocześnie uczynić go interesującym dla moich czytelników. W celu, w żadnym mierze nieukrywanym, by Was swoimi anegdotami posiąść.
Niniejszym wstępem wprowadzam was do drugiego tomu mojej przygody. Pierwsza mowa prosta była skromniutka i nieułożona. Ja zresztą jestem osobą jakby nieułożoną, choć może teraz trochę bardziej zdeterminowaną i dojrzalszą (ale nie dojrzałą, nie, nie).
Najlepsze tytuły pojawiają się niespodziewanie i fascynują od pierwszego wejrzenia. Kiedy przyjdzie ci do głowy, od razu wiesz, że to właśnie ten niepowtarzalny i niezastąpiony. Są też tytuły wymyślone na poczekaniu, które po czasie okazują się trafne i pożądane, jak małżeństwo z rozsądku dojrzewające w prawdziwe uczucie. Inne tytuły pozostają gorzką pomyłką, która z niecierpliwością oczekuje na naprawienie.
Mój blog tytułuję, a nie nazywam. Dwa słowa "mowa prosta" wypłynęły z wersów wiersza, który od lat rozbrzmiewa we mnie i czuwa nad wszystkim, co wychodzi spod mojego pióra.
Mowa rodzinna niechaj będzie prosta.
Ażeby każdy, kto usłyszy
Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi,
Tak jak się widzi w letniej błyskawicy.
Moje archiwum: http://mowaprosta.blogspot.com/